Wewnętrzne myśli człowieka cz.2
CZ.2
Do tego wpisu przymierzałam się już kilka razy, zawsze coś mi nie pasowało, poprawiałam a potem mi się kasowało. Ale dziś mnie znów tknęło. Nie wiedziałam czy dziś coś napiszę. I tak powstał ten tekst. Jest ilustracją szukającego się człowieka,trochę zbłądazonego, samotnego, mającego swoje zdanie na różne tematy ale i pochłoniętego martwieniem się cały czas. Tak, to dotyczy mnie. Jestem pesymistą. Wolę nie żyć nadzieją a potem spotkać całkowite rozczarowanie. Za dużo razy tak miałam. Dla mnie to ból. Nie chodzi tu o: może mama mnie zawiezie a może nie. Chodzi o bardziej poważniejsze sprawy. Życie nauczyło mnie dorosnąć trochę wcześniej i bardziej niż moim rówieśnikom- nie biję się o chłopaka z Tindera, albo nie wysyłam zdjęć w internecie aby zobaczyli ludzie co robię (chodzi oczywyście o te mniej przyzwoite rzeczy). Należę do grupy ludzi, którzy zawsze muszą mieć oczy szeroko otwarte, być odpowiedzialnym, odważnym. Tak jak matka jest odpowiedzialna za dziecko tak ja jestem odpowiedzialna za swoje "dziecko", tylko to nie człowiek a zwierzę, i nie chodzi o psa czy kota. Jestem też myślicielką, marzycielką. I to mnie gubi, bardzo często. Jak więc trochę mnie poznaliście, opiszę sytuacje przyczyniającą się do mojej złej formy psychofizycznej. A więc mam dwie przyjacióki, razem przez trzy lata chodziłyśmy do tej samej szkoły, potem każda poszła w swoją stronę, chodzi do innej szkoły ale w tym samym mieście. Ja zostałam w wcześniejeszej placówce. Około tydzień temu spotkałysmy się na nocowanie. Na drugi dzień rozmowa zeszła na szkołę- nie oszukujmy tylko o tym rozmawiamy a raczej ONE rozmawiają. Właśnie one. Gdyż jak twierdzą ja to nieważne co powiem, szkoła prywatna, lepsi nauczyciele, one i tak mają najgorzej, a poza tym nie perspektywy po takiej szkole. Przypominam: same do niej chodziły i nieraz mówiły, że chyba wrócą bo tam gdzie są jest im źle. I nie wiem dlaczego, poczułam się gorsza, o wiele gorsza, nic nieznacząca. Trochę przymknęłam na to oko. Tylko nie wytrzymując, poryczałam się w samochodzie słuchając dudniącej muzyki na maksa. I tak naprawdę do dzisiaj o tym myślę. Nie wiem czy perpektywę buduje szkoła czy my sami. Nie umiem jeszcze dojść do wniosków. Jednak to spotkanie uświadomiło mi jedno: Od zawsze uchodziłam na tą troszkę głupszą, troszkę gorszą, troszkę brzydszą, zawsze trochę w tyle. Zabolało jeszcze bardziej, gdy już totalnie się nie odzywałam, na bank było po mnie widać że coś jest nie tak, gdyż jak musicie wiedzieć po mnie bardzo widać emocje, nie umie tego ukrywać, a wcześniej mówiłam, że u mnie też nie jest fajnie i mam ostatnio zjazd. Zero reakcji. Nienawidzę w sobie tego, że często nieświadomie mówie takie teksty aby ktoś się zapytał co się dzieje. Ale w 95% jest olewane. Z jednej strony czuję się z tym źle, z drugiej strony uczy. Uczy czegoś niezbyt dobrego: zawsze będzie człowiek, który będzie miał "więsze" problemy od ciebie więc się nie wysilaj bo nie ma sensu. Tylko wiecie, kolega z klasy pyta czy wszystko w porządku bo coś dziwnie się zachowuje a po protu źle spałam a przyjaciółki, z czego z jedną znam się blisko dziesięć lat, nie okazują żadnego zainteresowania tylko przewyższają to swoimi problemami w stylu: jedynka z polsiego. Chyba toksyczna przyjaźń. Ale i tak kocham te laski. Nic nigdy nie było i nie jest idealne. Tak naprawdę wiem, że jak coś się stanie mogę do nich iść. Za dużo razy ja tak robiłam. Musiałyby się jakoś zrehabilitować. Pozdrowienia misiaczki!
P.S. Postanowiłam przyjąć nową postawę życiową, tak by czuć się lepiej jak i z ludźmi i dla ludzi ale przede wszytskim dla samej siebie.